Atramenty Ferris Wheel Press — czy warto?
Jeśli nie mieliście jeszcze okazji zobaczyć jednych z najpiękniejszych butelek na atramenty, to proszę, oto one. Kanadyjskie atramenty Ferris Wheel Press.
O samym Ferris Wheel Press już wspominałam, przy okazji recenzji ich kwadratowego notatnika Always Right, więc teorii raczej powtarzać nie będę. Opowiem Wam jednak o tym, jak ich poznałam i dlaczego każdego miesiąca po wypłacie powiększam swoją kolekcję.
Atramenty Ferris Wheel Press
Atramenty Ferris Wheel Press dostępne są na ten moment w trzech pojemnościach, a każda z butelek przywodzi na myśl inny przedmiot codziennego użytku. Największe buteleczki, 85 ml, pomylić można z perfumami. Mniejsze, 38 ml, oparte są na kieszonkowych zegarkach. Najmniejsze, mieszczące zaledwie 5 ml próbki, to nic innego jak baterie AA, choć części ludzi przypominają one naboje do strzelby. Ten ostatni rozmiar dostępny jest aktualnie w zestawach po trzy, choć niedługo ma się pojawić opcja kupienia palety aż 20 mini-kolorów!
Z samą firmą zapoznałam się przez sklep Bomo-Art, gdzie sprzedają więcej, niż tylko własne wyroby. Tam pierwszy raz zobaczyłam ich atramenty w butelkach po 85 ml, piękne okrągłe, z cudownymi zdjęciami i ślicznym, unikatowym opakowaniem. Niewiele później wybrałam najładniejszy z kolorów (Lady Rose) i zamówiłam w polskim sklepie, jako swój urodzinowy prezent.
Trochę bałam się tak jasnego koloru, a konkretnie tego, czy będzie on widoczny na kremowym papierze. Na szczęście był, a kolor w rzeczywistości okazał się inny, niż na zdjęciach. W tę dobrą stronę — w praktyce będąc jeszcze ładniejszym, niż na stronie producenta.
85 czy 38 ml?
To była poważna rozterka. Choć duże butelki są piękne i ich opakowania dosłownie są olśniewające, jest to naprawdę ogromna butelka pełna atramentu. Dobrze wiem, że już 30 ml LAMY to sporo i nigdy nie zbliżyłam się nawet do połowy. Mniejsza buteleczka (nadal imponująca) byłaby więc wystarczająca, a o połowę tańsza do uzbierania (wiecie, quirk mojej postaci to „Completist”).
Ostatecznie nie był to zbyt ciężki wybór, a całość wygrał rozsądek. Minęło już od tego czasu ponad pół roku i nie żałuję. Kolekcja rośnie w dość fajnym tempie, a atrament znika raczej powoli.
Moim następnym krokiem była próba zorganizowania sobie atramentów Ferris Wheel Press w Irlandii! Wiecie, że w moim nowym kraju są tylko dwa sklepy online sprzedające atramenty i pióra? Skandal, wiem. W ofercie mają one tylko atramenty LAMY, Kaweco i potencjalnie Diamine, chociaż dalej nie udało mi się dotrzeć do faktycznej opcji zakupu. Musiałam więc zająć się sprowadzeniem mojej nowej ulubionej marki do Irlandii!
Udało mi się mailowo skontaktować Ferrisa z właścicielką mojego lokalnego sklepu. Całość trochę trwała, więc w międzyczasie, skusiłam się jeszcze na kolejne zamówienie z Polski. Teraz mogę już cieszyć się (prawie kompletną) kolekcją Ferris Wheel Press w sklepie pięć metrów od mojego biura.
Kolory Ferris Wheel Press w praktyce
O konkretnych atramentach będę rozmawiać w następnych wpisach (jeden wpis na jeden atrament!), chcę jednak na szybko pokazać Wam, jaka jest gama dostępnych kolorów i jak opakowania odstają od tego, co zobaczymy na papierze.
Choć w buteleczkach 38 ml mam dopiero/aż 10 kolorów, kilka mam też w postaci „nabojów”. Pomijając powtórki, w rękach miałam różnych kolorów 20! To już ponad połowa kolekcji. Mogę więc z czystym sercem powiedzieć, że atramenty te są zjawiskowe. Kolory jakimś cudem ładniejsze niż na zdjęciach, mają fajne cieniowanie, a pióra nawet ze stalówkami EF nie mają z nimi problemu. Dzięki temu, że są mokre, nawet przy cieńszych stalówkach dostajemy komfortową ilość koloru, choć oczywiście dopiero od M w górę będziemy w stanie zobaczyć pełny ich potencjał.
Niektóre atramenty Ferris Wheel Press będą błyszczące! W April Showers czy Lady Rose in Gold zobaczymy metaliczne drobinki. Nie jest to jednak brokat, ani nawet żadna forma plastiku. Za mieniące się cząsteczki odpowiadają miki. Ta grupa minerałów jest podobna do krzemienia, a ich cechą charakterystyczną jest właśnie to, że się mienią. Warto pamiętać, by przed napełnieniem pióra dobrze wymieszać atrament w kałamarzu — tak, by miki dobrze się rozłożyły i faktycznie trafiły do tłoczka, a nie zostały na dnie.
Co tu dużo mówić — jestem zakochana. Choć aktualnie mam większą ochotę na pastele i jesienne kolory, wiem, że przyjdzie i czas, gdy kolekcja Freshly Squeezed pójdzie w ruch. Bardzo podoba mi się to, że atramenty te tak dobrze do siebie pasują. Prawie każdego tygodnia, gdy w kalendarzu używam kolejnych kolorów do oznaczania projektów, oczy radują mi się na kolejne połączenia.
Gdzie kupić atramenty Ferris Wheel Press?
Jeśli mieszkacie w Polsce, wybór macie całkiem niezły. Ja swoje zakupy robiłam na Calligrafun oraz w Piórotece. Tych, którzy mieszkają poza granicami Polski zapraszam do mojego lokalnego sklepu, Unbound, skąd wysłać możecie je do dowolnego kraju, choć wiadomo, że wysyłka swoje będzie kosztować. Najwięcej i najszybciej kupicie na oficjalnej stronie, musicie jednak pamiętać o późniejszym podatku.
Który z kolorów podoba Wam się najbardziej?
Moją pierwszą miłością był Lady Rose i nadal go uwielbiam, choć Misguided Mistletoe i Morningside Mist mają niepowtarzalny urok, a Goose Poupon jest fascynujący i lekko dziwny. To chyba niemożliwe, by wybrać ten jeden.