Przegląd biurkowy: Angie

W naszym pierwszym przeglądzie biurkowym przyglądaliście się temu, czego Magda używa na co dzień. Teraz czas zobaczyć, co towarzyszy mi każdego dnia — choć bądźcie świadomi, że nie spisuję absolutnie każdego napoczętego notatnika, otwartego atramentu, czy długopisu, bo jest tego po prostu za dużo. Uprzedzam: moje biurko to przede wszystkim notesy, wieczne pióra i wszelkiej maści pisadła.

Jeśli chcesz zostać autorem przeglądu biurkowego i podzielić się narzędziami, z których korzystasz, daj nam znać na naszych profilach w mediach społecznościowych lub napisz na kontakt@paperlovers.pl

Notatniki

Jak pewnie się domyślacie, notatników mam mnóstwo. Choć w domu wala się ich ponad 150, tylko niektóre „awansowały” na moje biurko. Część z nich nigdy się tego miejsca nie doczeka, inne dalej są po prostu w kolejce. Jest jednak kilkanaście, z których korzystam regularnie i większość zostanie ze mną na długo.

Choć jest parę marek, które uwielbiam, ze smutkiem przyznam, że nie wszystkie się tu zakwalifikowały. Wielkim nieobecnym jest Pith Supply, z którego korzystałam, ale został wyparty przez inny notes na liście. Mam jednak nadzieję, że znajdę mu godną rolę w przyszłości.

Nuuna S — Pamiętnik

To jeden z najważniejszych notesów na moim biurku. Kiedyś był to Castelli z serii Black & Gold, który służył mi ponad 4 lata! W kwietniu zeszłego roku na pamiętnik wybrałam Nuunę w rozmiarze S i ostatnią stronę zapisałam w końcem kwietnia tego roku. Oczywistym następcą była więc kolejna Nuuna w tym samym formacie. Tym razem jednak jest to już notatnik z czasów współczesnych, w którym znajdą się numerowane strony. Mój poprzedni pamiętnik czekał na półce na swoją kolej od 2016 roku, aktualny kupiłam na początku tego roku.

W pamiętniku kolor atramentu zmieniam co miesiąc, a mikro-kropek używam jak dużych kropek, pisząc po prostu w dwóch liniach. Dalej nie „mieszczę” się tam z bardzo mokrymi atramentami, ale stalówki F czy M zdają egzamin. I choć papier nieidealnie radzi sobie z częścią kolorów, przy ciągłym tekście nie jest to aż tak uciążliwe, a realnie rzecz biorąc nie są to notatki, do których zbyt często wracam.

Na tylną okładkę dokleiłam szlufkę od Leuchtturma, żeby móc wrzucić notatnik do plecaka wraz z aktualnie używanym piórem. Poręczny rozmiar notatnika, czyli niewiele więcej niż A6, sprawia, że jest on dobrym kompanem.

Pomysł z używaniem innego koloru na każdy miesiąc to jeden z lepszych, na które kiedykolowiek wpadłam. Po pierwsze łatwo widać granice miesięcy i te okresy, kiedy miałam dużo do powiedzenia, i te, kiedy moje życie było względnie spokojne. Po drugie daje mi to świetną okazję, by na ciut dłużej pobyć z konkretnymi kolorami, by wyrobić sobie o nich opinie. Dzięki temu wiem, że Definitely Peachy to atrament, który totalnie nie ma sensu, a Royal Rhubarb jest jednym z najpiękniejszych, które widziałam.

Mishmash Log — atramenty i ciut kaligrafii

Jakiś czas temu obudziła się we mnie fascynacja „pionowymi” notatnikami, wiecie, takimi co po rozłożeniu wyglądają na kwadratowe. Wybierając więc coś z mishmash do testów, poskładałam sobie ich Log, czyli okładkę i dwa wkłady właśnie w tym formacie. Jeden wkład to gruby papier do akwareli (którego absolutnie nieużywam), a drugi to planer, gdzie z lewej strony jest 15 dużych okienek, a z prawej strony kratka. Zapisuję sobie tam pióra i atramenty, żeby łatwiej było mi odnaleźć poszukiwany kolor.

Baronfig Gather Review Journal — notatnik na recenzje

To jedno z moich niedawnych odkryć i prawdziwa miłość. Jakoś w zeszłym roku jednego Leuchtturma zaczęłam używać dokładnie w tym celu — by śledzić obejrzane seriale i filmy. Miejsce na tytuł, rok premiery produkcji, datę obejrzenia, parę słów wrażeń i ocenę.

Gather jest idealny. Oprócz miejsca na to wszystko, co sama sobie najpierw narysowałam, mam też dedykowane miejsce na słabe i mocne strony, a także możliwość wybrania, co jest bohaterem recenzji. Oprócz seriali czy filmów, mam tam więc książki, gry i sprzęt (głównie słuchawki i kontrolery). Na końcu notatnika jest miejsce na listy Top 10, ale uzupełnię je dopiero po dotarciu do ostatniej strony. Od września 2021 zapisałam już ponad 70 stron!

To jeden z notatników, które mam kupione na zapas – na półce czekają kolejne trzy sztuki.

Ottergami The Pro (x2) — sprawy związane z PaperLovers i notes do atramentów

Tak, mam osobny notatnik na rzeczy związane z tą stroną (blogiem?). Mam tam sekcję, gdzie spisuję rozwój naszych „kanałów”, gdzie mamy Twittera, Instagrama czy Facebooka, a także liczbę osób zapisanych na newsletter czy obecnych w naszej grupie. Oprócz tego jest tam sporo list tekstów pogrupowanych w miesiące, a także notatki do wpisów, które faktycznie wymagają researchu.

Przyznam się jednak po cichu, że nie zaglądam tam aż tak często, jak bym chciała i głównie wpisuję po prostu miesięczne statystyki i ewentualne kamienie milowe. Status tekstów i ich (dość ruchomy) harmonogram trochę lepiej spisuje się online, w Notion, gdzie bez problemu Magda też widzi, co się dzieje.


Drugi notes Ottergami, ten w plastry miodu, służy mi do testowania atramentów. Ma lekko kremowy, ale bardzo gruby papier, dzięki czemu znosi wszystko, co na niego nakładam, jednocześnie pozwalając mi zaprezentować atramenty „zniekształcone” przez nie-biały kolor kartek.

Odyssey Notebooks — notes do testów atramentu

Papier Tomoe River przez swoją niezwykłą gładkość idealnie nadaje się do testów atramentów. Długi czas schnięcia potrafi wyciągnąć z kolorów dodatkowe tony, czyli sheen. Przez to jednak nie nadaje się on dla mnie do niczego innego — dużo piszę, a notatniki często zamykam, żeby nie marnować miejsca na biurku, więc na dłuższą metę się to po prostu nie sprawdza, bo za często pozostawia odbite ślady na drugiej stronie. Przy pewnej dozie ostrożności, jest jednak dobrą ciekawostką.

Code & Quill Monolith — Bullet Journal do pracy

To jeden z notatników, które po prostu uwielbiam. Jego recenzję i dokładniejszy opis znajdziecie tutaj. Jest wielki, jest piękny i idealnie nadaje się do tego, do czego go używam, czyli Bullet Journal ze sporą ilością przypadkowych szkiców. Rozmiar B5 sprawia, że nie jest to zbyt „mobilny” notes, ale to nic. Pracuję zawsze przy biurku i tam też on sobie grzecznie siedzi. Jedynym minusem mogłoby być to, ile miejsca potrzebuje po rozłożeniu, ale moje biurko jest duże, więc zupełnie mi to nie przeszkadza. Pisanie w nim zaczęłam w marcu 2019 i jestem mniej-więcej w połowie. Jeszcze sporo przede mną.

Cały czas zabieram się za kupno kolejnych notesów Monolith i jedynym, co mnie powstrzymuje jest inna okładka — bardzo podobała mi się oryginalna stylistyka z „naszywką” na okładce.

Nuuna L — prywatny Bullet Journal

Nie korzystam z niego regularnie, to dość istotne. Zaczęłam go na początku tego roku, prowadziłam przez jakieś dwa miesiące, a potem przestałam do niego zaglądać. Nadal jednak, gdy potrzebuję dobrze zaplanować sobie tydzień (bo mam za dużo pomysłów na obiady) to właśnie tam je zapisuję.

Ta Nuuna to trochę wyższa interlinia, więc i z doborem odpowiednich mediów jest jeszcze mniejszy problem. Podobnie jak w przypadku pamiętnika, tak i tu na tylną okładkę dokleiłam szlufkę Leuchtturma — tym razem w kolorze waniliowym (z tegorocznej kolekcji Smooth Colors).

A gdzie Leuchtturm?

Spokojnie. Leuchtturmów też używam, choć ich domem nie jest moje biurko.

Reporterski notatnik (w kolorze szałwii) noszę w plecaku i głównie spisuję tam listy zakupów i notatki potrzebne przy grach. Rozmiar A6 i wyrywane kartki są przydatne, a całość mieści się ładnie w przedniej kieszeni mojego plecaka.

Klasyczny biały Leuchtturm A5 z wnętrzem w kratkę jest moim przepisownikiem! Tak, mam przepisownik. Prowadzę go po angielsku i polsku (polskie przepisy docelowo tłumaczyć będę na angielski, w drugą stronę nie). Ręcznie pisane przepisy przeplatane są naklejkami i wydrukami z ulubionych stron. Notatnik trzymam w kuchni, obok innych książek kucharskich.

W „archiwum”, czyli na biblioteczce, jest też Leuchtturm w kropki w kolorze wojskowej zieleni, który jest moim najstarszym Bullet Journal.

Kalendarze

Tak, liczba mnoga. Jak wspominałam, kalendarze mam dwa, jeden na zapiski prywatne, drugi do pracy. Jeden z nich jest idealny, drugi sprawia mi ciut problemu i na ten moment jeszcze nie wiem, z czego będę korzystać w przyszłym roku.

Leuchtturm 1917 — kalendarz do pracy

Najważniejszym kalendarzem na moim biurku jest Leuchtturm z kolumnowym układem. W tym roku mam akademicką, 18-miesięczną wersję, gdyż mój upragniony kolor w rocznej wersji wyprzedał się u producenta jeszcze w kwietniu zeszłego roku. (Na szczęście na 2023 będę mieć ten kolor, który chcę, bo moje zamówienie jest już dawno złożone, a moją biblioteczkę zasili on pewnie w październiku).

Na co dzień uprawiam w nim timeboxing, już trzeci rok. Nie mam wątpliwości – zostaję z tym układem i kalendarzem na kolejne lata. Nie dość, że sama metoda się sprawdza, to jeszcze pozwala mi na wykorzystywanie bardzo wielu kolorów. Dzięki temu odkrywam czasem idealne pary. Czego chcieć więcej do szczęścia?

Pan Kalendarz — kalendarz prywatny

Ciężko mi to przyznać, ale Pan Kalendarz śpi w szufladzie i praktycznie go nie używam. Zapisałam w nim parę dat, kilka dni próbowałam pisać jakieś dzienniko-podobne notatki, co oczywiście nie miało sensu, bo mam pamiętnik. Okej. Udało mi się jednak znaleźć sposób, na jego używanie, choć ostrzegam, że to część dla ludzi o mocnych nerwach. Mój piękny i cudowny Pan Kalendarz robi za… brudnopis.

Jeśli muszę na szybko gdzieś-coś zapisać, sięgam właśnie po niego. Tłumaczę sobie to tym, że jak go nie zużyję teraz, to już nigdy. Lepiej więc napisać nawet jakieś bzdety (albo sprawdzić nowe kolory atramentów Ferris Wheel Press), niż trzymać go totalnie pustego. Od tego czasu faktycznie prawie codziennie mam w nim coś nabazgrane.

Są dni, kiedy najlepiej pasuje mi do środka czerwony atrament, bo współgra z akcentami kalendarza, a innymi dniami szaleję z czymś, co po prostu mi się podoba. Całość nie jest więc śliczna, schludna i warta Instagrama, ale to nic! Korzystam, a to już wystarczający sukces.

Atramenty i pióra

W teorii to sekcja, która mogłaby mieć i tysiąć słów, jak nie pięć tysięcy. Postaram się jednak po prostu zaprezentować Wam moje zbiory, bez zagłębiania się za bardzo w szczegóły.

Piór i atramentów uzbierałam już całkiem sporo, choć nadal nie uważam się za znawcę ani kolekcjonera. Znacznie lepiej czuję się w notatnikach, czy w mojej niszy – produktach Ferris Wheel Press. Jest jednak kilka fajnych sztuk, które zdobią moje biurko i z chęcią Wam je pokażę.

The Brush od Ferris Wheel Press

Moje najdroższe pióro niestety nie jest moim ulubionym. Jest piękne i zółte, w środku ma jeden z najładniejszy atramentów w mojej kolekcji, czyli Edward’s Gardens, ale niestety niezbyt dobrze współgra z moim niecodziennym uchwytem wszelkich pisadeł. Śliczne żłobienia na obudowie niestety wbijają mi się w palec i znacznie obniżają komfort pisania. A szkoda! Kusi mnie kupić sobie kolejne takie pióro, ale wiem, że będzie ono tylko do patrzenia.

TWSBI Eco-T

Te pióra mają ogromną pojemność, a w dodatku przeźroczysty korpus, który świetnie pokazuje atrament. W środku aktualnie znajdują się najnowsze kolory z kolekcji FerriTales, z których zieleń (w żółtym TWSBI) wykorzystuję do pisania w tym miesiącu w pamiętniku. Stalówki o rozmiarze M są wyraźnie szersze niż M od LAMY, przez co dobrze nadają się do atramentów z drobinkami. Będą za to trochę bardziej wybredne w kwestii papieru — przez większą ilość atramentu lądującego na kartce. Bardzo stare Nuuny strasznie pajączkowały, na szczęście nowe nie mają tego problemu.

LAMY Safari, Al-Star, Vista, LX

Piór LAMY mam mnóstwo i moje biurko jest nimi dosłownie zawalone. Na ten moment jest ich na pewno już ponad 40. Dlatego właśnie potrzebuję wspomnianego wcześniej notatnika, gdzie zapisuję kolor/wariant pióra i co jest w niego wlane. Staram się kupować na bieżąco nowe kolory w seriach Safari i Al-Star, by później dobrać do nich idealne atramenty. Z wszystkich korzystam z tłoczkami, choć na samym początku piórowej przygody obkupiłam się w ładny stos nabojów różnych kolorów. Do moich ulubieńców należą: Mango (matowe), LX Maroon i Savannah Green (matowe).

Z zaprzyjaźnionego sklepu dostałam kiedyś oficjalne podstawki LAMY do ustawiania piór w sklepach i dwie takie zdobią moje biurko, dając mi kilkanaście dedykowanych miejsc na najczęściej używane pisadła.

Inne pióra

Oprócz tych, mam jeszcze sporo innych piór. Jest Gravitas, fantastyczne pióro z którym nie umiem się zaprzyjaźnić, skrzypiące Kaweco Sport oraz pokaźną stertę no-name’ów z Aliexpress. Przy mojej liczbie atramentów, większość z nich jest w użytku, choć niezbyt regularnym.

Atramenty

W mojej kolekcji znajdują się głównie atramenty Ferris Wheel Press. Jak już wiecie, kolor w pamiętniku zmieniam co miesiąc. Czasem sąsiadujące kolory układam na coś na kształt gradientu, a innym razem wręcz przeciwnie — skaczę między totalnie różnymi kolorami, żeby faktycznie poczuć zmianę. Moje biurko jest pełne butelek z atramentami. Większość odłożona jest na biblioteczkę, ale zawsze co najmniej kilka „wala” się po blacie. W mojej kolekcji jest ponad 40 różnych kolorów atramentów Ferris Wheel Press, kilka sztuk z polskiej manufaktury KWZ, buteleczki LAMY i Diamine. Ze względów logistycznych praktycznie nie mam próbek, tylko większe butelki. Wyjątkiem są pojedyncze zestawy „bateryjek” od FWP i malutkie pojemniki z adwentowego kalendarza Diamine.

Wśród moich ulubionych kolorów Ferris Wheel Press są:

Zakochały mnie w sobie tez dwa kolory od Diamine, choć mam z nimi wielki problem: okropnie brudzą mi pióra (stąd ta zielona stalówka w moim Lamy LX!). Znalazłam je podczas Inkventu i gdy tylko pojawiły się duże butelki, kupiłam moje nowe ukochane kolory:

Inne pisadła?

Są. Nie ma ich zbyt wiele, ale są.

Kocham korzystać z Drehgriffela z olejowym wkładem. Tak dobrze leży mi w dłoni! W dodatku jest (oczywiście) żółty i naprawdę zgrabny. Brat z żelowym wkładem w kolorze szałwii wciąż dostaje trochę uwagi, ale nie tak wiele. Jest jednak moim EDC (every day carry) i dzielnie wędruje ze mną wszędzie w kieszeni plecaka.

Moje biurko nie mogłoby się obyć bez Pilota G-2 i Pilota G-Tec-C Maica. Choć oba długopisy mam w różnych kolorach, najczęściej wybieram czarny. To niezawodne żelowe długopisy, które kupuję od wielu (wielu) lat. Jeśli traficie kiedyś na G-2 w bordowym odcieniu, koniecznie się na niego rzućcie. To jeden z ładniejszych kolorów w długopisach.

Nie może też zabraknać długopisów, które piszą po czarnym papierze, gdyż właśnie taki kolor kartek mam w adresowniku. Jest więc niezawodny Uni-ball Signo, Pilot G-2 i te zaskakujące długopisy z AliExpress, które po wyschnięciu jaśnieją i wyglądają, jakby miały w sobie kredę.

Mam parę szklanych piór i obsadek ze stalówką. W teorii są one do kaligrafii, w praktyce służą mi na razie tylko do testowania na szybko atramentów i tuszy.

Biurko i akcesoria

Moje biurko jest jednym z najtańszych dostępnych w IKEI. To po prostu wielki blat z czterema nogami. Ale właśnie, słowo klucz: blat jest wielki. Nie jest to największy z modeli, jednak wciaż pokaźny: 150 x 75 cm. Mieści mi się tam konsola, dwa monitory, ogromna klawiatura, kontroler, podkładka pod mysz i myszka (na kablu) oraz zawsze jakieś kubki, stos piór i notesów.

Pod biurkiem mam jeszcze dwie szafeczki z szufladami, w których trzymam kredki, brushpeny i puste pióra — wiecie, rzeczy, po które nie sięgam codziennie. Trochę mi zajęło znalezienie idealnego układu, ale od paru miesięcy jestem naprawdę zadowolona z tego, gdzie wszystko jest.

Pozostałe notatniki, jak już wiecie, trzymam na biblioteczce, gdzie zajmują większość półek — jedna dedykowana jest energy drinkom, a pół zajmują atramenty Ferris Wheel Press.

Pegboard z IKEI (SKÅDIS)

To jeden z najfajniejszych elementów mojego kącika. Zawieszony z prawej strony Pebgoard z dużą ilością haczyków i pojemniczków pomógł mi odgruzować biurko i trochę zapanować nad chaosem. Trzymam tam przede wszystkim słuchawki i kontrolery (po trzy pary każdego, nie pytajcie), taśmę klejącą i maseczki. Mam klipsy, w których przypięte są liściki od Nuuny, Sumkin Studio, Oddyssey Notebook (dostałam list na 3 strony!), czy Zszywalnika. Obok też list od EA, wzywający do grania w nowego Battlefielda. Mam też haczyk na ZOX-y (to te moje bransoletki) i 7 pojemniczków.

W otwartych trzymam ołówki i szklane pióra, mam tam też linijki i parę piór, które nie znalazły się w innych pojemnikach. Jeden pojemnik dedykowany jest przyborom, których używam w testach notatników. Zamykane pojemniczki-szufladki pełne są spinaczy, naboi do piór LAMY i naklejek.

Piórniki

Moje biurko tonie w przyborach i piórnikach. Zazwyczaj próbuję trzymać w nich rzeczy, choć nie trwa to zbyt długo. Mamy więc piórnik z Fallouta, który wygląda jak torba Rad-Away, w której trzymam standardowy zestaw przyborów, jak jakieś pióro, długopis G-2, zakreślacz i być może ołówek. To zestaw, który pakuję gdzieś wyjeżdżając lub wychodząc do pracy, choć prawdopodobnie teraz się to zmieni, gdyż…

Moim najnowszym nabytkiem jest materiałowy piórnik z Cognitive Surplus, który jest niesamowicie pojemny i śliczny! Na swój pierwszy wybrałam motywy chemiczne, ze względu na moje uwielbienie do tego przedmiotu na studiach. Na pewno wrócę jednak po kolejne! Z testów wynika, że zmieścić tam mogę Pana Kalendarza i kilkanaście piór i jeszcze zostanie trochę miejsca. Idealnie.

Akcesoria

Z czego jeszcze korzystam? Na biurku stoją siatkowane pojemniki na długopisy, mam bloczek z karteczkami, z których jeszcze chyba nie korzystałam i chyba zbieram ładne linijki. Większość kupuję w lokalnym Sostrene Grene, zawsze myśląc, że fajnie będą wyglądać na zdjęciach. Mam bardzo pokaźny stos taśm washi, których jednak praktycznie nie używam. Podobnym zainteresowaniem cieszą się niestety też brushpeny, alkoholowe markery, farby Coliro, stos pędzli i (niestety) moje śliczne obsadki do kaligrafii.

Do pisania listów używam ładnych kopert (pokochałam te z Bomo Art, mam też parę ślicznych z AliExpress, których głównym atutem jest wzorek we wnętrzu), malutkich kolorowych wosków i pieczęci (z AliExpress) z literką Y. Notesem do wyrywania kartek jest Leuchtturm z perforacją, którego już niestety nie robią.

Moje biurko

Jak może się domyślacie, moje biurko to jeden wielki chaos. Momenty, kiedy nie wala się po nim milion rzeczy są bardzo rzadkie. Teraz, pisząc ten tekst (kolejną już noc), w zasięgu wzroku mam: trzy taśmy washi, kalendarz, pamiętnik i parę notesów Cognitive Surplus, których jeszcze nawet nie otworzyłam (!). Po drugiej stronie leży czytana aktualnie książka (Brian Lumley „Nekroskop 3: Źródło”), portfel, dwa piórniki, parę butelek z atramentem i opakowań po nich, a na wzglednie ułożonej kupce są notatniki: mój Bullet Journal, szkicownik czekający na recenzję i bardzo stary Leuchtturm, który nie mam pojęcia, co tu robi! Wszystko to obok kontrolera, myszki i klawiatury. Całe szczęście, że mam ogromny blat.

Czy kiedyś znajdę czas na poważniejszą przyjaźń z wszystkim, co mieści moje biurko? Byłoby dobrze. Aktualnie i tak cieszę się, że chociaż z notesów korzystam regularnie i mam dobrą wymówkę, żeby korzystać z wielu piór i atramentów.

Czy mam za dużo rzeczy? Na pewno. Czy przedawkowałam atramenty, pióra i notesy? Szczerze przyznam, że tak. W ostatnich miesiącach znacznie bardziej skupiam się na korzystaniu z nich, niż kupowaniu nowych, a to wielki postęp.

Pamiętajcie, że chętnie pokażemy też Wasze biurka! Wystarczy, że odezwiecie się do nas.

Chcecie być na bieżąco z nowościami?

Zapiszcie się na nasz cotygodniowy newsletter! W środku oprócz najnowszych wpisów znajdziecie też czasem kody zniżkowe, zapowiedzi konkursów i wcześniejsze informacje o nadchodzących recenzjach.

Angie

Ma więcej pustych notatników niż par skarpetek i zdecydowanie częściej kupuje nowe. Kocha niemieckie marki (haha) i powoli dorasta do niebieskiego atramentu.

Podobne wpisy

Sprawdź, co jeszcze mamy ciekawego!

Polecamy

Logo Sklep FC